Rumunia - Bułgaria - Turcja (Stambuł) 2014


Od Księcia Drakuli po Błękitny Meczet - Ania





DZIEŃ 1 - 19.06.2014 (Gdynia – Nowy Sącz 720 km)


No i nadszedł upragniony dzień! 😊 Pakowanie ostatnich niezbędnych rzeczy, szybki prysznic
i montaż toreb na bzyka. Jeszcze tylko fotka przed startem i w drogę.







Z kompanami podróży spotykamy się na wylocie z Gdańska. Łukasz z Magdą na Hondzie XX i ja
z Patrykiem na Suzuki Gsx-R. Tak, tak.... Nie ma niczego lepszego do turystyki niż supersport! 😀😀😀
Jeszcze tylko wymiana kilku zdań, wskazówek i oczywiście zdjęcie 😛






Niebo niestety zachmurzone i obawa przed deszczem jest, ale przecież chmurki też można wyprzedzić 😀 Pierwszy przystanek na parkingu przy A1 pozwala nam złapać oddech i ochłonąć 
z pierwszych emocji.




Przerwę na obiad robimy w knajpie z pysznym jedzeniem i… ze zniżkami dla motocyklistów 😜 – Oberża Złoty Młyn (Kruszów) http://www.kruszow.zlotymlyn.pl/







Na pierwszy nocleg w Nowym Sączu docieramy ok. 19:00. Rezerwacja tego miejsca okazuje się strzałem w dziesiątkę! Super warunki! Oby tak dalej


Szybki prysznic i spotkanie z Patrykiem o 20:00. Piwko w centrum miasta, powrót na kwaterę
i odpoczynek przed dalsza drogą.






DZIEŃ 2 – 20.06.2014 (Nowy Sącz – Satu Mare 330 km)

8:00 – pobudka!!!

Śniadanko w PRL-owskim barze o nazwie "Jadłodajnia pod wierzbą" 😉😉😉 Zamówienia przez mikrofon! 😀 Jajeczniczka, herbatka w szklance bez uszka na podstawce, hehe






W Polsce pogoda jeszcze znośna. Deszcz na trasie… Obiad na granicy słowacko–węgierskiej na przeczekanie 😉













19:00 – RUMUNIA







Znalezienie hotelu/motelu z parkingiem prawie niemożliwe, a bynajmniej nie w takich cenach jak szukaliśmy 😊


Miejsce noclegu Satu Mare. Trafiliśmy na festyn organizowany przez miasto. Koncerty, stragany 

z masą jedzenia i … płukane plastikowe kubeczki do piwa. Smacznego! 😁😁😁
















DZIEŃ 3 – 21.06.2014 (Satu Mare – Turda 350 km)

Ruszamy. Droga różna, miejscami szutrowa. Docieramy do Wesołego Cmentarza w miejscowości Sapanta. Ciekawe miejsce, dosyć oryginalne podejście do "zjawiska" śmierci... oczywiście pozytywne! 😉














Rozmawiamy z grupą z Polski, którzy odradzają nam ruszać na takim sprzęcie w stronę wąwozu Bicaz. Odpuszczamy. Szybka zmiana planu i udajemy się w kierunku miasta Cluj – Napoca. Po drodze zatrzymujemy się na obiadek. Niestety brak menu w języku angielskim, a kelner do obsługi używa słownika w telefonie, aby przyjąć zamówienie 😋 Jedzonko wybieramy "na czuja" 😊W sumie deser najlepszy!!! 😉😉😉












Docieramy do miasta Cluj – Napoca. Troszkę krążymy zapoznając się z okolicą. Fajny widok na miasto ze wzgórza. Po drodze kupujemy jeszcze... arbuza 😀😀😀











Jako kolejne miasto noclegowe wybieramy Turdę. Łapiemy całkiem niezły hotel przy wjeździe – Sun Garden Hotel http://sungardenturda.ro/ro/











DZIEŃ 4 – 22.06.2014 (Turda – Râmnicu Vâlcea 297 km)

Pierwszym punktem dnia jest kopalnia soli w Turdzie. W sprzedaży są bilety studenckie. Próbujemy wejść na „legitymację studencką” - dowód osobisty. Udaje się!!!!! 😉😉😉 Kopalnia całkiem spoko. Pływamy pod ziemią na łódce 😀
































Dalej to trasa w kierunku sławnej drogi krajowej DN67C, czyli Transalpiny. Jest to najwyżej położona drogi Rumunii (2145 m n.p.m.). Ogólnie bez szału. Droga słaba i z jednej strony praktycznie bez widoków – las. Na samym szczycie niesamowicie zimno! Kilka zdjęć i „uciekamy”. Zatrzymujemy się na wzgórzu na obiad. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę jakim dobrym pomysłem jest zakaz palenia w miejscach publicznych!!!
























Podczas poszukiwań miejsca na kolejny przystanek napotykamy "lwa"... 😛😛😛






Nocleg nad “restauracją” w Râmnicu Vâlcea. Trafiliśmy na rumuńskie poprawiny! 😉 Zespół grał do białego rana! Zatyczki w uszach hehe 😉









DZIEŃ 5 – 23.06.2014 (Râmnicu Vâlcea – Bran 219 km)

Dzisiejsze wyzwanie – Transforgaraska! Czyli droga krajowa DN7C. Od samego początku super widoki! Nie obyło się oczywiście bez sesji zdjęciowa na tle górskich serpentyn 😀


























































Po drodze w małej miejscowości przez centrum mijamy kondukt żałobny… z otwartą trumną… 😕
Noclegu szukamy w Bran. Ze względu na atrakcję - Zamek Drakuli - ceny nie są zbyt niskie. Znajdujemy prywatne kwatery. Można wziąć prysznic siedząc na wc jednocześnie 😜
Na kolację udajemy się do pizzerii. Bez problemu możemy wypić zakupione w markecie obok piwko 😀




DZIEŃ 6 – 24.06.2014 (Bran – Bukareszt 174 km)

Pogoda dziś nie najlepsza. Zachmurzone niebo. Wsiadamy na moto i ruszamy pozwiedzać filmowy Zamek Drakuli. Niestety akcja z „legitymacjami” tutaj nie przeszła. Ale od czego jest karta klubu Lechii Gdańsk 😀














księga gości 😛







2 godziny spędziliśmy w hali targowej czekając na zaprzestanie opadów… Kaski zostały na moto. Cud jeśli będą suche. Niestety… 😔







W chwili przerwy opadów zmykamy na kwaterę, pakujemy się i czekamy aby ruszyć...






Koło południa jedziemy dalej. Po małych debatach decydujemy o postoju w Brasov. Szykując się na wjazd kolejką na Wzgórze Tampa spotykamy parę Polaków z południa. Opowiadają o swoich przygodach – nocują głównie w namiocie.
 
































Zakupy, oczywiście sexi sukienka 😀😀😀😀😀





....i zamek Peles, w którym naprawdę mieszkał Hrabia Dracula 😊 Niestety nie udało nam się do niego wejść. Dla odwiedzających zamek czynny jest tylko do godziny 17. A my byliśmy nieco później 😒
Strażnicy pogrozili nam bronią i więcej nie chcieli rozmawiać, heeh... 😉






Rumunia stara się jak może dogonić Europę i autostrady buduje i zjazdy na stacje benzynowe są... ale bez nich 😋 Do Bukaresztu dotarliśmy dosyć późno. Oświetlone miasto nocą wygląda rewelacyjnie! Zrobiliśmy rundę i zaczęliśmy rozglądać się za noclegami. Na jednym ze skrzyżowań zaczepiliśmy parę na moto z prośbą o pomoc. Zaproponowali, że pojadą z nami. Pierwsze miejsce odpadło. Hotel Pui de Urs – nasze miejsce na odpoczynek 😀





DZIEŃ 7 – 25.06.2014 (Bukareszt – Mamaia 229 km)

Po śniadanku ruszyliśmy pokrążyć jeszcze trochę po mieście. Miasto bardzo "proste w obsłudze". Jednak to nie to samo co nocą.
To tu pierwszy raz w życiu zostaliśmy okradzeni w hotelu przez kelnerów, którzy w gruncie rzeczy nie byli aż tacy źli - podmienili banknoty z 2 x 100 euro na 1 x 60 i 1 x 70 euro. Hahaha 😃
































Kolejny punkt postoju – Mamaia! 😀 Zrobiliśmy mały przystanek w Constancie. Swoją droga miasto wygląda jakby wczoraj zakończyła się tam wojna... "Podziwiając" widoki i planując resztę dnia, w jednej z uliczek zaczepiła nas kobieta będąca na spacerze z rodziną. Polka! Jak się okazało na stałe mieszka w Rzymie. Poopowiadała nam o Rumunii (ma dom pod wynajem po teściowej), zapytała o nasze podróżowanie, a na koniec podała swoje na miary we Włoszech 😉😉😉

W Mamai zalogowaliśmy się w hotelu tuż przy samej plaży. Dziadek biegł przed naszymi motocyklami prowadząc najlepsze i najtańsze jego zdaniem 😉 miejsce na nocleg. Tak na marginesie miał całkiem dobre tempo 😁 Hotel faktycznie całkiem przyjemny.

Chłopaki podejmują męska decyzję – zostajemy co najmniej do piątku! 😉

Okazuje się, że brakuje nam ponad 70 euro… 😕 Złodzieje byli na tyle bezczelni, że wydali resztę 😋 Nauczka na przyszłość – dokumenty i pieniądze zawsze nosić ze sobą!!!!!

Szybki prysznic i spacer promenadą.







A potem kolacja, driny i ….. ULEWA! Powrót do hotelu w plastikowych workach na sobie 😀













DZIEŃ 8 – 26.06.2014 (Mamaia)

Mamaia, tzw. Riwiera Rumuńska. Faktycznie, rumuńska 😉

Późne śniadanie przy plaży 😉 Pogoda rewelacyjna! Spacer brzegiem morza, zimne piwko, opalanie i próbowanie smaków Rumunii („paluszki” w Sombrero). Wakacje! 😉












































Wieczorkiem rozpoznanie okolicy w wakacyjnych strojach na bzyku 😀 a potem spacer "promenadą" (zakup pamiątek - obrazki malowane palcami przez pana z bułgarskiego Mam Talent, które do dziś stoją na naszej komodzie 😉) i na koniec dyskoteka 😀 Jakież było nasze zdziwienie kiedy młodzież w typowo klubowym lokalu entuzjastycznie reaguje na regionalne rytmy i tańczy swoje ludowe tańce! Co nam szkodzi - przyłączamy się! 😜












DZIEŃ 9 – 27.06.2014 (Mamaia – Varna 179 km)

Kiepska pogoda… zachmurzenie… A mieliśmy przejechać się kolejką nad wybrzeżem.
Ruszamy dalej. Kierunek – Bułgaria!







Zajeżdżamy na przylądek Kaliakra niedaleko Kawarny. Po drodze obiad w przydrożnej restauracji hotelowej. Zupa z małży okazuje się całkiem smaczna 😋 Z resztą jak i cały obiad, który jest... na koszt "menadżera" knajpy 😉 Tak to jest jak nie uczy się języków obcych, hahaha 😛














Po drodze zajeżdżamy do Złotych Piasków. Miejsce zupełnie oderwane od reszty. Prawie wszystkie hotele z wyższych półek, tzn. normalne 😉





Zatrzymujemy się w Varnie. Problem z noclegiem. Hotel prawie w centrum. Chyba jedyny gdzie były miejsca! Miły akcent na koniec dnia to kilka porad od recepcjonistki 😊




DZIEŃ 10 – 28.06.2014 (Varna)

Śniadanie i decyzja, ze zostajemy kolejną noc. Niestety okazuje się, że nie ma miejsc…
Ruszamy na szybki rekonesans miasta za nowa kwaterą. Przy pierwszym skrzyżowaniu spotykamy motocyklistę. Po krótkiej wymianie zdań (po angielsku!) okazuje się, że to … polski ksiądz Jacek! Hehe 😊 Proponuje nam pokoje na plebanii, na strychu kościoła 😀 Zostajemy! Szału z warunkami nie ma, ale za to jaki klimat! 😀😀😀😀
Ogarniamy się i na plażę. Udało się nawet poleżeć na leżaczkach 😉







Wieczorkiem ruszamy na rozpoznanie miasta nocą. Na deptaku ustawione teleskopy, przez które można było zobaczyć Saturn. Rewelacja!! 😉😉😉










Zaglądamy do kilku dyskotek wzdłuż plaży







DZIEŃ 11 – 29.06.2014 (Varna)

Mamy udostępnioną kuchnię, więc śniadanko na miejscu. Słychać polską mszę 😜
Ze względu na wyjazd ks. Jacka chwilę siedzimy i rozmawiamy. Udział nam kilku porad i opowiada o swoich podróżach na motocyklu. Dostajemy namiary na ks. Michała w Burgas. Żegnamy się i dziękujemy za gościnę 😊
Potem wskakujemy w kostiumy kąpielowe i na plażę. Dziś na plaży bierzemy leżaki 😉 Opalanko 😛
Po obiedzie ruszamy za miasto. Cel: Kamienny Las. Tzw. skamieniałe drzewa nie wyglądają tak jak myśleliśmy, więc bez szału. Kilka fotek i powrót.






















Wieczorem znowu w miasto. Na dyskotekach pustki, więc siadamy popróbować różne smaki drinków 😊




DZIEŃ 12 – 30.06.2014 (Varna – Burgas 130 km)

Śniadanie i wyjazd.
Trafiamy pod dom, który później okazuje się naszym miejscem docelowym, ale oczywiście dowiadujemy się po chwili krążenia po mieście 😝 Warunki całkiem spoko, choć trochę wilgotno.
Przebieramy się i idziemy na spacer. Próbujemy coś zjeść. Wbrew pozorom język angielski niesamowicie utrudnia nam sprawę! Kelnerzy boją się z nami rozmawiać 😉 Oni naburmuszeni,
a my głodni i źli! 😛 A co jest najlepszego na humor??? Zakupy!!! Piękny czerwony pasek
z niesamowita klamrą Lacoste 😛
Próbujemy jazdy na małych segwayach. Jak wakacje to wakacje!!! 😀



















A wieczorem.... 😉











DZIEŃ 13 – 01.07.2014 (Burgas)

Śniadanko na powietrzu w ogrodzie – rewelka!!! 😉

Ruszamy na wycieczkę wzdłuż wybrzeża. Po drodze zatrzymujemy się w Sozopolu. Krótki spacer deptakiem i dalej. Kolejny przystanek to wzgórze skąd widać plażę nudystów, a następnie mała przerwa na kąpiel w morzu. Woda rewelacyjna! Plaża w zatoce – super! Kiedy się ubieramy motocykliści – tubylcy wypytują skąd jesteśmy i gdzie ruszamy 😉









Kolejną miejscowością jest Ahtopol. Jedzonko kupujemy u młodego Bułgara, który słyszy, że jesteśmy z Polski i próbuje mówić po polsku 😉 Pamiątkowa fotka i dalej.





W pewnym momencie zatrzymuje nas facet w mundurze i każe się wylegitymować. Okazuje się, że dotarliśmy do granicy z Turcją!! Hehe 😉
W drodze powrotnej zahaczamy o kolejną plażę. Gorąco!!! 😜 FAJNIE 😉







DZIEŃ 14 – 02.07.2014 (Burgas – Stambuł 334 km)

Z racji, że nasi współtowarzysze nie wyrobili paszportów to mieli więcej czasu na poznawanie Bułgarii i jej uroków, a my pojechaliśmy na 3 dni do Stambułu. Pogoda super. Ostatnie kilometry przed granicą fatalna nawierzchnia. Na samym przejściu potwierdziło się, że nie jest wszystko tak szybko jak na unijnych granicach… Na szczęście nie sprawdzali toreb, bo trwałoby to znacznie dłużej. Smutny widok to masa bezdomnych psiaków krążących po parkingu... 😓









Za szlabanem warunki drogowe rewelacyjne! Równiutko jak na stole! 😉
Woda wzdłuż wybrzeża bajeczna!
Wjazd do centrum Stambułu trwał ponad godzinę! 😉 Ale widoki… rewelka!!!! Robi wrażenie!!! Zatrzymując się w centrum uświadamiamy sobie ogrom miasta. To jest to!!! 😀







Zanim zaczniemy szukać noclegu robimy rozeznanie. Mimo ładu i porządku w miejskim ruchu (nikt nawet nie zatrąbi kiedy blokujesz pas zawracając – pod zakaz 😜) poruszanie się motocyklem jest chyba najlepszym wyjściem. 

Stambuł zamieszkuje ok. 13 mln ludności, a co roku podobno przybywa ok. 500 tyś. WOW!!!

Postanowiliśmy już tego dnia przeprawić się na drugą stronę Mostu Bosforskiego. Tylko jak to zrobić?!?!?! 😜 Prosimy o pomoc Turka na skuterze. Okazało się, że szybciej będzie jak pojedzie
z nami niż zacznie tłumaczyć 😉 Chwilę później (mimo braku karty na przejazd mostem) jesteśmy w Azji!!! 😀😀😀

Poza tym, jak się później okazało zapuściliśmy się do najniebezpieczniejszej części Stambułu po stronie europejskiej. No właśnie! Jakoś ten czołg i żołnierz nam nie pasowali… 😝

Duże zaskoczenie – W Turcji można targować się nawet w 5-gwiazdkowym hotelu! 😉My pozostaliśmy przy 3-gwiazdkach 😜

Pierwsza kolacja w Turcji była… najdroższa kolacja podróży 😜 Dopóki nie usiądziesz dopóty możesz się targować. My od razu usiedliśmy 😜

W centrum miasta trafiliśmy na coś w rodzaju „pikniku”. Masa ludzi, herbatka (tylko!), stragany i … dobiegające z głośników meczetów modlitwy! Klimat jedyny w swoim rodzaju 😉




DZIEŃ 15 – 03.07.2014 (Stambuł)

Po śniadanku i kilku poradach pana z ”recepcji” ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Zaczynamy od Błękitnego Meczetu. Nie trwało to długo, gdyż łatwo się domyśleć jakie zapachy towarzyszą kiedy wszyscy chodzą boso 😉 Ogólnie wrażenie z zewnątrz lepsze niż w środku 😃 Następnie spacer parkiem wokół Pałacu Topkapi i kościołu Hagia Sofia.




































Spacerując uliczkami Stambułu nie obyło się bez tureckiego kebaba i… „oryginalnych” perfum w „specjal price only for you!” 😀😀😀 I jak tu nie skorzystać?!?! Wzięliśmy całą reklamówkę! 😀
Tramwaje przejeżdżają przechodniom prawie po stopach! 😉
Kolejna atrakcja – rejs promem po Bosforze! Również w okazyjnej cenie, haha 😜






























Mając ochotę na jakiś sprawdzony obiad decydujemy się na McDonald’s. Pytając przechodniów
o najbliższego w okolicy spotykamy się z wyrazem zaskoczenia na twarzy, hehe 😉
Wracamy do hotelu, ale tylko na chwilę nie chcąc marnować ani chwili wsiadamy na moto i ruszamy pokręcić się po mieście 😀
Po powrocie do pokoju, chyba nadmiar wrażeń nie pozwolił zasnąć. Postanowiliśmy jeszcze trochę pokręcić się po uliczkach miasta z myślą, że może uda się coś zjeść. Okazało się, że o 2-giej w nocy życie toczy się jak za dnia. Otwarte było nawet biuro podróży 😀




DZIEŃ 16 – 04.07.2014 (Stambuł – Plovdiv 412 km)

Rano przed wymeldowaniem ruszamy zobaczyć jeszcze jedną z najbardziej znanych ulic Stambułu znajdującą się w okolicy Placu Taksim, czyli İstilkal. Aby się tam dostać musimy przejechać przez równie znany Most Galata. Miała to być najdroższa ulica na zakupy, ale okazało się, że i nas na nią stać 😜 Zakupiliśmy słodkości tureckie Baklava i z powrotem do hotelu pakować się w drogę powrotną…








W opisach atrakcji Stambułu dowiedzieliśmy się, iż znajduje się tu największe w Europie oceanarium – Turkuazoo. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji 😊 Rekiny pływały nam na głowami, a płaszczki jadły z ręki, nie naszej niestety 😝



















Dzisiejsze miejsce docelowe to Plovdiv, gdzie spotykamy się z kompanami podróży. Przekraczając granicę turecko-bułgarską tylko potwierdza się nasze przekonanie o rozwoju Turcji. Drogi Bułgarii FATALNE!!! A domy i stacje benzynowe wyglądają jak w Polsce w czasach PRL-u.






DZIEŃ 17 – 05.07.2014 (Plovdiv – Novi Sad 628 km)


Po śniadaniu w hotelu zaczynamy drogę powrotną do domu.

Około południa docieramy do Sofii. Na głównym deptaku miasta planujemy przysiąść w jakiejś kawiarni. Okazuje się, że w 99% lokali nie można płacić kartą!!!!!!! I to ma być stolica?????????? Odpuszczamy… całkiem negatywne wrażenie ratują panie hostessy serwujące zimne piwko 😀😀😀


























Serbia. Pogoda super, widoki również (góry, wąwozy)... i na tym koniec. W motocyklu Łukasza awaria 😕 Kamień uszkodził felgę i z koła schodzi powietrze. Kilkaset metrów dalej znajdujemy warsztat. Niestety dziś sobota, więc zamknięte. Na szczęście udaję się nam zdobyć numer telefonu mechanika i za godzinę jest na miejscu. Sprawa nie jest łatwa, więc wzywa „pomocnika”. Ten też rozkłada ręce i kieruje do przydrożnego warsztatu 5 km wcześniej. Cóż robić. Panowie deklarują się pomóc… za odpowiednim wynagrodzeniem hehe 😝









Docieramy do Belgradu. Miasto super, ale znowu brak czasu, aby zostać na dłużej. Lokujemy się w kawiarni w samym centrum deptaku. Kawa i ciasto rewelacyjne! 😉 Szkoda się zbierać, no ale cóż…











Po drodze do Nowego Sadu okazuje się, że naprawa motocykla była krótkotrwała… 😕
Szukając noclegu jeden z przechodniów kieruje nas do pubu motocyklowego „G-PUB”.





Na miejscu miłe powitanie i pomoc dot. noclegu. Stosunkowo tanio i fajne warunki. Drugi nasz problem będziemy rozwiązywać następnego dnia po śniadaniu.




DZIEŃ 18 – 06.07.2014 (Novi Sad – Podwilk 604 km)

Jedzenie w Serbii jest naprawdę dobre! 😉

Pod swoje skrzydła wziął nas jeden z przyjaciół właściciela G-Pub. Okazało się, że jest właścicielem hurtowni części motocyklowych. Sam też jeździ na moto. Specjalnie dla nas załatwił otwarcie wulkanizacji i ściągnął osobę, która wyprostowała nam felgę. Uratowani!!! 😊









Na koniec zaoferował jeszcze posiłek i pomógł wydostać się z miasta.


Zgodnie z planem mieliśmy być dziś w kraju, a tu proszę, dopiero po południu ruszamy z Nowego Sadu. Przed nami jeszcze sporo drogi…

A żeby jeszcze nie było zbyt radośnie, na jednej ze stacji zauważamy, że tym razem awaria dopadła nas. „Zabrakło” nam świateł! Bezpieczniki, kable, żarówka – tyle ile można było sprawdzić – było ok. Nie pozostało nic tylko jechać na postojówkach. Dobrze, że jeszcze długie dni! 😉

Granicę w Chyżnym przekroczyliśmy około północy. Teraz wyzwaniem było znalezienie noclegu o tej porze 😛😛 Udało się kilkanaście kilometrów dalej. Miejscówka rewelacyjna! Cały domek z super warunkami dla nas!!! 😀





DZIEŃ 19 – 07.07.2014 (Podwilk – Gdynia 687 km)

Ranek w Polsce przywitał nas ślicznym słoneczkiem. Niestety nie zmieniało to faktu, że zaczynał się ostatni dzień podróży…

Z uwagi na remonty zmuszeni byliśmy przejechać przez Łódź. Tym samym byliśmy godzinę do tyłu. Nawet mieszkańcy miasta nie potrafili prawidło nas pokierować żeby wyjechać na autostradę.

Ostatni - tak jak i pierwszy w podróży - przystanek zrobiliśmy na A1. Zmęczeni, ale z małym niedosytem wracaliśmy myślami do chwil sprzed kilku dni. Niestety czas przejechać ostatnie kilometry z naszego planu...

Pożegnaliśmy się na parkingu przed CH i ruszyliśmy zaparkować pod domkiem.

19 dni, a mimo tego tak krótko!!! 😉😉😉😉😉😉






Podsumowanie:


  • 2 motocykle
  • 4 osoby
  • 19 dni w podróży
  • 5 600 przejechanych km

1 komentarz: